Ośrodek Wyszkolenia Jeździeckiego
STAJNIA DĘBINA Trening sportowy koni i jeźdźców

Cudze chwalicie, swego nie znacie

Autor: Michał Bekiesz
Poruszając się po krainie obecnych szkoleń jeździeckich obserwujemy wielką różnorodność metod i filozofii w zakresie szkolenia koni, importowanych lub inspirowanych zagranicznymi metodami treningowymi, uważanymi za objawienia. Należy zadać sobie pytanie czy na pewno nie mamy w dorobku kultury hipicznej dobrych do naśladowania wzorców krajowych?
Obecnie możemy odnaleźć dwa podstawowe typy szkoleń
Jedne z nich to szkolenia importowane z kontynentu amerykańskiego, wytworzone w latach 70. i 80. przez amerykańskich jeźdźców naturszczyków, w których widzimy filozofię dostosowaną do tamtejszych warunków lokalnych, nieodnoszących się w większym stopniu do naszych krajowych warunków chowu i hodowli koni, ale widowiskowe i atrakcyjne dla publiczności, w odróżnieniu od naszych dawnych krajowych metod, które dla postronnego widza wydają się być nudne, monotonne, mało ekspresyjne i niedające szybkich efektów.
Naturalne metody treningu koni w Polsce były dużo wcześniej stosowane, niż wynaleziono je w USA, co postaram się udowodnić przytaczając krajową literaturę hipiczną.
Drugą grupą szkoleń są metody pochodzące ze szkół historycznych, które w dobie komercji w jeździectwie są przywracane dla marketingowego uatrakcyjnienia oferty rynku końskiego, pełne sztuczek i trików, z punktu widzenia racjonalnego jeździectwa niewnoszących nic dobrego dla zdrowia psychicznego i fizycznego konia. Cieszą one odbiorców barwnością strojów i rzędów jeździeckich, ale są archaizmem. Nikt dzisiaj nie chodzi przecież wyrywać zębów do wiejskiego kowala, tak jak to miało miejsce w dziewiętnastym wieku, tylko do dentysty. Chociaż zdarza się dzisiaj widywać porady, żeby kulawiznę konia leczyć u kowala, a nie u lekarza weterynarii. Rozwój jeździectwa na przestrzeni dziejów wykazał, że te metody treningowe prowadzą do zachowań stereotypowych i błędnych wzorców ruchowych, skutkujących nadmierną eksploatacją organizmu konia – w baroku nikt się nie zastanawiał czy koń będzie miał kissing spine, albo zwyrodnienia trzeszczek. Należy traktować je jak etapy ewolucji jeździectwa, nie podchodząc do nich poważnie, oglądać je raczej na rycinach, niż odtwarzać. Nie stanowi to dobrych wzorców do wychowania młodzieży i dorosłych adeptów sztuki jeździeckiej w poszanowaniu konia i idei przyświecających jeździectwu.
Przeglądając media społecznościowe prawie codziennie widzimy wspomnienia sukcesów polskich jeźdźców z okresu 20-lecia międzywojennego, jak również powojenne.
Należy pamiętać, że przed II wojną światową Polska opracowała bardzo skuteczny system szkolenia jeźdźców i koni, nazywany przez Witolda Pruskiego „polską odmianą włoskiej naturalnej szkoły jazdy”, która jest formą klasycznego wyszkolenia.
Był to system bardzo starannie opracowany i udoskonalany, narzucający łagodne podejście do koni, szanowanie ich sił i zdrowia.
Metody nazywane dzisiaj jeździectwem naturalnym, uchodzące współcześnie za najbardziej łagodne, powstały dużo wcześniej, niż nam się obecnie wydaje. W latach 90., w pogoni za szybkimi efektami i dostosowaniem hodowli do wymagań współczesnego jeździeckiego show biznesu, jeździectwo zaczęło na chwilę zbaczać z drogi łagodnego podejścia do konia. W naszych warunkach krajowych, na początku lat 2000. metody polskiej szkoły jazdy uznane zostały za przestarzałe i zapomniane, np. zrezygnowano z elementu o wysokiej wartości szkoleniowej, jakim były obowiązkowe koła w parkurze, w konkursie z oceną stylu jeźdźca. Ulegliśmy wzorcom, które w naszych realiach nie do końca się sprawdzają, ze względu na brak jednolitego szkolenia instruktorów, dużo słabszy masowy materiał koński, niż w Europie Zachodniej, a także dość słabo opracowaną literaturę zagraniczną, często nie zrozumiałą dla przeciętnego odbiorcy, ze względu na liczne dosłowne tłumaczenia, które powodują błędną interpretację – z czym spotykam się często w pracy instruktora jeździectwa.
Szacunku do koni, podejścia do metod treningowych i poszukiwań najlepszych dróg nauczyły mnie przedwojenne tradycje mojej rodziny. Tradycje te były głęboko związane z hodowlą koni, sportem konnym i kawalerią. Od najmłodszych lat były przekazywane mi przez moją babcię i gorąco zachęcany byłem do ich kultywowania przez moją mamę. Skłoniło mnie to do nieprzyjmowania bezrefleksyjnie tego, co oferuje nam współczesny świat jeździecki. W dzieciństwie, od babci zawsze słyszałem, że jej wuj Onio „skakał razem z koniem”. Jako mały chłopiec wyobrażałem sobie wuja Onia co sił biegnącego obok konia i pokonującego przeszkody na własnych nogach. Dorastając i zgłębiając dzieje hipiki, pojąłem, że skakał on z ruchem konia, czyli we współczesnym dosiadzie skokowym. Rtm. Aleksander Bieliński, zwany przez rodzinę Oniem, był bowiem propagatorem włoskiej szkoły jazdy na ziemiach polskich i członkiem olimpijskiej grupy jeździeckiej, przygotowującej się na Olimpiadę w Antwerpii.
Znaczący wpływ na moje życie jeździeckie miała rodzinna biblioteka, w której już jako 12 latek rozpoczynający swoja przygodę z końmi znalazłem literaturę niezbędną do zgłębiania tajników hipologii. Były to m.in. „Hodowla koni” Jerzego Zwolińskiego, „Jeździectwo” Jarosława Suchorskiego, a podczas każdych wakacji spędzanych pod Krakowem, u mojej ciotki, córki gen. Zygmunta Piaseckiego, przesiadując w jej bibliotekach, wielokrotnie czytałem przedwojenne wydanie „Hipologii” Władysława Hofmana.
W podręczniku Suchorskiego zwraca uwagę łagodne podejście autora do koni, dbałość o stan ich układu nerwowego, przestrzeganie przed brutalnym stosowaniem pomocy i stawianiem koniom zadań, do których nie są przygotowane. Podręcznik ten jest merytorycznie bardzo wartościowy, ale jak to bywa w literaturze pisanej przez doświadczonych jeźdźców i trenerów, zawiera niestety wiele skrótów myślowych.
Książkę tę przeczytałem wielokrotnie, ale dopiero po kilku razach zrozumiałem ją właściwie. Autor nie wyobrażał sobie, że ktoś będzie uczył się jazdy konnej i jazdy sportowej nie posiadając gruntownie wyszkolonego instruktora. Żeby wyciągnąć właściwe wnioski z literatury, potrzebny jest kompetentny instruktor, który pomoże nam ją zinterpretować.
Jak pisze Leon Kon „(…) Ręce powinny podążać za ruchem głowy konia. Do instruktora należy dokładne objaśnienie, na czym polega to podążanie. (…)”
Ja miałem to szczęście, że instruktor który wprowadzał mnie jako małego chłopca w początki jeździectwa był gruntownie przygotowany i szkolił mnie mniej lub bardziej polską szkołą, z czego zdałem sobie sprawę dopiero później, a za co dziś jestem wdzięczny, nadal słysząc czasem w głowie jego słowa.
Duży wpływ na moje życie jeździeckie, metody treningowe i podejście do pracy z młodymi końmi miała broszura autorstwa Jana Mickunasa „Praca z młodym koniem”, którą dostałem w wieku 16 lat i przeczytałem ją jednym tchem. Dzięki tej krótkiej broszurze poglądy dotyczące łagodnego podejścia do koni, zwane dzisiaj „jeździectwem naturalnym” nie był dla mnie niczym nowym, kiedy wchodziły na polski rynek jeździecki na przełomie lat 90. i 2000. Moja praca z końmi opierała się na tych zasadach, dzięki wiedzy zaczerpniętej z opracowań J. Suchorskiego i J. Mickunasa, uzupełniona o informacje z opracowań Adama Królikiewicza i Leona kona, tworząc pewnego rodzaju całość.
Wytyczne pochodzące m. in. z tych książek, czyli zasad polskiej szkoły jazdy, pozwoliły mi od zera przygotować przeciętne konie do poziomu obecnych 2* WKKW, w ciągu dwóch sezonów w wynikach przesuwałem się do przodu i nie bywałem ostatni.
Jak wskazuje Jarosław Suchorski system nasz jest naturalny, ponieważ:
„(…) ujeżdżenie konia odbywa się sposobem naturalnym w trakcie pracy nad koniem tylko pod jeźdźcem – w terenie i na ujeżdżalni – według ustalonego planu; dąży się do ułożenia konia, a nie łamania go siłą; (…) Podczas ujeżdżania podstawowego używa się tylko grubego wędzidła (…) wymaga się, by ujeżdżony koń przyjmował w każdym momencie pracy pod jeźdźcem przewidzianą postawę, ale musi być ona zgodna z naturalną budową kośćca i układem mięśniowym, przy jednoczesnym zachowaniu naturalnej równowagi; a więc koń nie zmienia swojej naturalnej postawy i zachowuje pełną swobodę ruchów i chodów, a co za tym idzie – może swobodnie przemieszczać swój środek ciężkości. (…)”
Również kwestia lonżowania bez wypięcia nie jest dziś metodą nowatorską:
„(…) do lonżowania młodego konia stosuje się samą lonżę bez wypinaczy i innych sztucznych a niepotrzebnych w tym czasie środków pomocniczych. W pierwszym okresie koń pracuje na lonży w postawie naturalnej. (…)” J. Suchorski
Także w kwestii poszanowania zdrowia konia nie jesteśmy dziś wyjątkowi - historia zatacza koło:
„ (…) Koń odczuwa wysiłek i skutki pracy podobnie jak człowiek. Nie można zatem nadmiernie go eksploatować i źle traktować, ale należy go racjonalnie przygotować do pracy (trening) i właściwie wykorzystywać. (…) Możliwości pracy i wyczynu konia sportowego, jak każdego żywego organizmu, są ograniczone.(…) Niczego nie można wymuszać siłą, tylko cierpliwie i łagodnie, ale stanowczo - uczyć (…)” J. Suchorski
Dawne poszanowanie zdrowia konia i stopniowe przygotowywanie go do zwiększanego wysiłku stoi co najmniej w lekkiej opozycji do przyjmowanych dzisiaj z aplauzem przez obserwatorów scen ‘szybkiego ujeżdżania konia w round penie’, które możemy bez ograniczeń oglądać w Internecie, często z zupełnie nieadekwatnym tytułem ‘metody naturalne’.
Autorzy literatury krajowej, będący absolwentami kursów instruktorskich szkół kawalerii i artylerii konnej kategorycznie i żołnierskim językiem przekazują czytelnikowi łagodne podejście do koni, w przeciwieństwie do barwnych opisów „poskramiania koni” przez współczesnych czarodziejów w kapeluszach.
Jak pisze Jan Mickunas: „(…) Koń, choć udomowiony był od tysięcy lat, zachował dużo cech odziedziczonych po dzikich przodkach, a jego podporządkowanie i harmonijną współpracę z człowiekiem uzyskamy nie poprzez łamanie instynktu, lecz wykorzystywanie go i naginanie do potrzeb tej współpracy. Koń jest z natury zwierzęciem łagodnym, wrażliwym i bojaźliwym, obdarzony dobrą pamięcią i zdolnością kojarzenia, bardzo dobrym węchem i słuchem, a szkolenie go nie jest trudne. (…)
Należy pamiętać, że wielu polskich oficerów grupy sportów konnych w Grudziądzu pracowało na emigracji tworząc podwaliny jeździectwa sportowego w krajach zachodnich.
Jak powiedział Nelson Pessoa podczas wizyty w Polsce: „Polska kiedyś słynęła ze świetnych zawodników. Przed wojną istniała tu tradycja jeździecka – oficerowie waszej armii wygrywali międzynarodowe zawody. Po wojnie wszyscy wyemigrowali, głównie do Ameryki Południowej, zasilając tamtejsze kadry. To oni wyszkolili najlepszych południowoamerykańskich jeźdźców, a Polacy zostali bez kadry trenerskiej.”
Jak wiemy, na szczęście nie wszyscy wyjechali, a część z nich powróciła do Polski z nowymi doświadczeniami, których nie umieliśmy wykorzystać.
Analizując zarówno system szkoleń naszej narodowej federacji, wzorowany na rozwiązaniach federacji niemieckiej, jak również przedwojenną i powojenną polską literaturę jeździecką, znajdujemy te same fundamenty, różniące się kilkoma aspektami. Jednym z nich jest nomenklatura, która w polskiej literaturze jest bardziej opisowa, np. rytm – to dawniej koń postawiony na tempo, impuls – to koń dobrze kryjący ziemię. A drugą różnicę stanowi większy w polskiej literaturze nacisk na naturalne równoważenie się konia na wszystkich etapach jego szkolenia.
Jak pisze Jan Mickunas „(…) Pierwszy okres pracy konia pod jeźdźcem będzie miał na celu naturalne zrównoważenie konia, tj. przywrócenie mu tej pewności i swobody ruchów, jaką miał bez jeźdźca. (…) Warunkiem powodzenia jest stopniowanie wymagań, cierpliwość i konsekwentne postępowanie. Pomoce muszą być jednoznaczne, muszą mieć charakter sygnałów, a nie mechanicznego działania przez wywierania siły jeźdźca, zaś ich zrozumienie i odpowiednią reakcję konia uzyskamy poprzez skojarzenia pozytywne. (…)”
Inny przykład opisowości polskiej literatury:
„(…) Jeżeli potrafimy zdobyć się na cierpliwość i konsekwentne stosowanie płynnego naciągania wodzy i natychmiastowego ich zwolnienia w chwili (używane dziś słowo ‘timing’ – przyp. autora), gdy koń zaczyna stawać, rezultat będzie na pewno dobry. Jeżeli braknie cierpliwości i zacznie się ciągnięcie za wodze, „łapanie za mordę”, piłowanie wędzidłem, ciągnięcie za jedną wodzę lub szarpanie, nie dopracujemy się konia o dobrym czułym pysku. (…)” J. Mickunas
Nasz krajowy system należało unowocześnić i zmodernizować wzorem państw zachodnich, które dokonały tego w latach 60. XX wieku, jednak i te kraje nie ustrzegły się błędów, czego skutki próbuje naprawiać m. in. Gerd Heuschmann, który nawołuje do przywrócenia standardów szkolenia koni zawartych w niemieckiej instrukcji ujeżdżania koni z lat 30.
Należy zwrócić uwagę, że styl jazdy i sposób prowadzenia konia w parkurze przez niektórych czołowych, światowych jeźdźców np. Marcus Ehning jest bardzo zbliżony do zasad polskiej szkoły jazdy.
Zaprzepaściliśmy dorobek naszych przeszłych pokoleń, a teraz kupujemy to w wersji amerykańskiej z USA w halterze.

Zdjęcia:
U dołu rtm. Tadeusz Sokołowski na klaczy Wróżka, por. Jan Mossakowski na klaczy Wróżka
U góry klacz Hawana pod Katarzyną Bekiesz, klacz Romina pod Martą Musiałek
Wszystkie zdjęcia prezentują założenia polskiej szkoły jazdy
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja